Recenzja filmu

Nieprawi (2016)
Adrian Sitaru
Adrian Titieni
Alina Grigore

Wszystko zostaje w rodzinie

"Nieprawi" nie są arcydziełem pokroju "Sieranevady" Cristi Puiu, gdzie rodzina stawała się metaforą szerszej konfiguracji społecznej, uczą jednak, w jaki sposób opowiadać o tematach
Stół biesiadny, axis mundi rodzinnego mikrokosmosu. Tutaj rozgrywają się największe dramaty, wychodzą na jaw nieprzekraczalne podziały ideologiczne, a łzy leją się równie obficie, co wódka. Rumuńskie kino stoi ciasnotą przestrzeni prywatnej, bo to, co publiczne, nie niesie już zakorzenienia i solidarności, raczej przypomina o panującym „na zewnątrz” chaosie. W wąskich kadrach i wąskich pokoikach rodziny konserwują się we własnym sosie, przygniecione ciężarem bliskości i pamięcią o wydarzeniach, które ufundowały współczesny społeczny marazm. Czy na takiej glebie może wykiełkować coś poza piętrzącymi się tajemnicami i wstydem?


W "Nieprawych" Adriana Sitaru stół świadkuje gwałtownym egzorcyzmom nad głową rodziny. W trakcie rodzinnego obiadu dzieci wygarniają ojcu, że za dyktatury Ceausescu był informatorem bezpieki. Victor, owdowiały ginekolog, miał donosić władzy na kobiety, które planowały usunąć ciążę – w czasach, kiedy w komunistycznej Rumunii obowiązywał tzw. dekret 770, niemal całkowicie zakazujący aborcji. W domu Anghelescu dochodzi do zupełnie dosłownego przejęcia władzy – ojciec, pośród emocjonalnych krzyków i wzajemnych pretensji, kapituluje przed gniewem dzieci i wynosi się z mieszkania. Nie w poczuciu skruchy jednak, a w przekonaniu, że został oskarżony niesłusznie – jako zwolennik pro-life postępował w zgodzie z własnym sumieniem. Współpraca z totalitarną władzą, która przyczyniła się do rozbudowy podziemia aborcyjnego, była  w jego mniemaniu „odpryskiem” czegoś bardziej fundamentalnego – prywatnej etyki.

Znamy te dylematy – prezentowane jednocześnie subtelnie i emocjonalnie – z innych filmów rumuńskiej nowej fali, gdzie rodzinne piekła osiągają niespotykany, niemal paradokumentalny poziom realizmu. U Sitaru to zakorzenienie w ordynarnej codzienności łączy się niewidzialną nicią z uniwersalnością antycznej tragedii. Zdanie, rzucone mimochodem przez Victora pod adresem bliźniąt Sashy i Romeo – że gdyby nie jego postawa, "mogliby się w ogóle nie urodzić" – staje się czymś na kształt powtórzonej klątwy. Nad rodzeństwem ciąży fatum – "nieprawego" urodzenia?  pierwotnego odrzucenia przez rodziców? – które niestrudzenie pcha je ku sobie, aż do złamaniu tabu incestu, do kazirodczego zbliżenia. To ostateczny i perwersyjny triumf radykalnej domowej prywatności przeciwstawionej temu, co publiczne – wszystko, łącznie z kierowanym zwykle ku światu zewnętrznemu pożądaniem, może „pozostać w rodzinie”. W rodzinnym kołchozie dorosłe dzieci żyją razem, na kupie, co, paradoksalnie, ratuje system przed rozpadem i prowadzi do dziwnego pojednania.


Dziwnego, bo mimo wszystko trudno zaufać finałowym słowom Victora – patetyczny monolog o miłości, ilustrowany "Sonatą księżycową" Beethovena, może być równie dobrze szczery, co podszyty gorzką ironią. Podobnie jak wieńcząca film rodzinna fotografia – wszyscy zgromadzeni przy tym samym biesiadnym stole, ale dziwnie przybici, odziani w czernie. Sitaru rezygnuje z moralnych jednoznaczności. Opowiadając historię jakby żywcem wyjętą z tabloidu – która u nas budziłaby gwałtowne emocje i podziały – nie daje zatriumfować obyczajowemu skandalowi i nie opowiada się po żadnej ze stron ideologicznego sporu o aborcję czy model relacji rodzinnych. Na zgliszczach dawnej konserwatywnej rodziny wyrasta coś pozornie idealnego, prywatne odnosi zwycięstwo nad publicznym, ale nie wiemy, czy to dobrze, czy źle. System dalej trwa, ale na granicy kolejnego rozpadu. I chociaż "Nieprawi" nie są arcydziełem pokroju "Sieranevady" Cristi Puiu, gdzie rodzina stawała się metaforą szerszej konfiguracji społecznej, uczą jednak, w jaki sposób opowiadać o tematach politycznych, pozostając jednocześnie blisko rzeczywistości i blisko codziennego życia. Jak prowadzić dialog, żeby nie przesadzić. Nam wszystkim – i to nie tylko w Polsce – taka lekcja trudnego realizmu jest obecnie bardzo potrzebna.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones